Recenzja z wrocławskiego koncertu BRENDANA PERRY i ASTRID WILLIAMSON
Dodane przez muzol dnia 25.09.2011
Na koncert Brendana Perry w Polsce miałem się już wybrać kilka razy,ale niestety zawsze coś stawało na przeszkodzie.Udało się dopiero w bieżącym roku(dokładnie 12 września w klubie Eter). Szczerze mówiąc miałem przed tym koncertem pewne obawy – w jakiej formie wokalnej będzie Brendan? Czy usłyszymy jakikolwiek utwór z repertuaru Dead Dan Dance?


Treść rozszerzona
Na koncert Brendana Perry w Polsce miałem się już wybrać kilka razy,ale niestety zawsze coś stawało na przeszkodzie.Udało się dopiero w bieżącym roku(dokładnie 12 września w klubie Eter).

Szczerze mówiąc miałem przed tym koncertem pewne obawy – w jakiej formie wokalnej będzie Brendan? Czy usłyszymy jakikolwiek utwór z repertuaru Dead Dan Dance?Na szczęście wraz z rozpoczęciem występu głównej gwiazdy wieczoru wszelkie moje rozterki zostały rozwiane.Ale po kolei.

Punktualnie o 20.00 na scenie pojawiła się,wraz z dwoma muzykami, irlandzka wokalistka o nieprzeciętnej urodzie – ASTRID WILLIAMSON. Zagrała jak to bywa w przypadku supportów krótko(zaledwie pół godziny),ale niezwykle pięknie.Artystka oprócz śpiewania grała także na instrumentach klawiszowych,a akompaniowali jej gitarzysta i basista.


Astrid skupiła się głównie na promowaniu swojej ostatniej płyty ,,Pure''. Usłyszeliśmy zatem obok nagrania tytułowego takie kompozycje jak: tajemniczy i hipnotyczny ,,Dance'', nastrojowy,,Underwater'', rozmarzony ,,Connected'', naszpikowany elektroniką ,,Pour'' oraz oparty na dźwiękach fortepianu ,,Reservation''. Muzyka Astrid jest trudna do sklasyfikowania – generalnie jest to elektronika z elementami popu,muzyki klasycznej i może nawet progresji.



Astrid została bardzo dobrze przyjęta przez licznie zgromadzoną w klubie publiczność.Po około 20 minutach na scenie pojawił się wyczekiwana gwiazda – BRENDAN PERRY (choć zapewne sam zainteresowany sam by siebie takim przymiotem nie określił).

I tu niespodzianka – w składzie zespołu Brendana oprócz drugiego gitarzysty,basisty i perkusisty znalazła się także sama Astrid(grająca głownie na instrumentach klawiszowych i śpiewająca chórki).Artysta zaproponował repertuar bardzo przekrojowy.



Na początek transowy ,,Tree of life'' – brzmienie perfekcyjne,tonąca w mroku scena czyli generalnie bardzo gotycko.I tak było już do końca koncertu.
Zaskoczeniem było wykonanie ,,In power we entrust the love advocated'' z repertuaru DEAD CAN DANCE.Utwór ten, z tego co wiem, był bardzo rzadko prezentowany na żywo.To był pierwszy mocny punk tego występu.Zaraz po ,,Love on the vine'' klasyczna już kompozycja nieśmiertelnego duetu Perry/Lisa Gerrard - ,,Carnaval''. Naturalnie utwór ten wywołał wielki aplauz.

Posępny gotycki klimat powrócił w ,,Golden rule'',a następny utwór - ,,Eros and Psyche'' - to niemal rock progresywny w czystej postaci.Bez wątpienia magicznym momentem było genialne wykonanie ,,Passage in time'' z pierwszej płyty Dead Can Dance.Wspaniałe ,,rozlane'' brzmienia klawiszy, gitar i ten niesamowity głos Brendana.


,,Icarus'' porwał mnie przestrzennymi dźwiękami gitar i klawiszy.To kolejny dobry przykład ,,progresywnego rocka gotyckiego''. Obok ,,Carnival'' , ,,In love we entrust...'' i ,,Passage in time'' zdecydowanie był to najbardziej magiczny moment koncertu.
Brendan jest w naprawdę doskonałej formie wokalnej i samą swoją obecnością wprowadza trudną do opisania atmosferę mistycyzmu.Na pochwałę zasługuje także gra pozostałych muzyków - zwłaszcza partie wokalne i klawiszowe wspomnianej wcześniej Astrid.

Szkoda tylko,że nie usłyszeliśmy nic z mojej ulubionej,pierwszej płyty solowej Perry'ego ,,Eye of the hunter''. Z ostatniego albumu artysty ,,Ark'' wybrzmiały jedynie trzy utwory:wolny i klimatowy,,This boy'', melancholijny ,,Wintersun'' i ,,Utopia''(w tym nagraniu nie obyło się bez małych problemów technicznych na samym początku).Wspomniane wyżej kompozycje zamknęły zasadniczą część koncertu.

Na bis usłyszeliśmy ponownie dwie kompozycje Dead Can Dance: majestatyczny ,,Severance'' i rzadko prezentowany na żywo ,,Spirit''. Pomimo moich zastrzeżeń, co do wyboru wykonanych utworów, uważam,że był to naprawdę niezapomniany koncert.Przez prawie 80 minut obcowaliśmy z ambitną i niezwykle emocjonalną muzyką.Pozostaje jedynie czekać na polskie koncerty reaktywowanego Dead Can Dance...