Motley Crue "Saints of Los Angeles''
Dodane przez muzol dnia 26.04.2009
Mając w pamięci niezbyt porywający "New Tatoo'' nie spodziewałem się wiele po nowej płycie. Ale już po pierwszym przesłuchaniu uznałem ,że to naprawdę dobry materiał. Album został nagrany w oryginalnym składzie: Vince Neil, Mick Mars, Nikki Sixx i Tommy Lee.
Na "Saints of Los Angeles'' znajdziemy 13 rasowych, hard - rockowych utworów (co ciekawe, bez żadnej ballady). Po dość apokaliptycznym intro w postaci "L.A.M.F.'' wkracza dynamiczny "Face down in the dirt''. Świetny numer na otwarcie...
Treść rozszerzona
Mając w pamięci niezbyt porywający "New Tatoo'' nie spodziewałem się wiele po nowej płycie. Ale już po pierwszym przesłuchaniu uznałem ,że to naprawdę dobry materiał. Album został nagrany w oryginalnym składzie: Vince Neil, Mick Mars, Nikki Sixx i Tommy Lee.
Na "Saints of Los Angeles'' znajdziemy 13 rasowych, hard - rockowych utworów (co ciekawe, bez żadnej ballady). Po dość apokaliptycznym intro w postaci "L.A.M.F.'' wkracza dynamiczny "Face down in the dirt''. Świetny numer na otwarcie...


"What's it gonna take'' z bujającym rytmem przywodzi na myśl czasy "Dr. Feelgood''. Trochę rozczarowuje nieco toporny "Down at the whiskey'' ,ale już w utworze tytułowym powraca stary, dobry Motley (słychać tutaj echa "Wild side'').

Drapieżny "Motherfucker of the year'' (co za wymyślny tytuł) to kolejny przykład bezkompromisowego grania. Szybko, ostro i do przodu. I tak już do samego końca płyty. Na uwagę zasługuję dość nietypowy, jak na Motley Crue, patetyczny "The animal in me'' z nastrojowymi partiami klawiszy w tle.

Moim zdecydowanym faworytem jest szybki "Welcome to the machine'' z ognistą solówką Micka Marsa. Podobać się może niezwykle motoryczny "Just another psycho'' z bardzo melodyjnym, łatwo wpadającym w ucho refrenem.

W zestawie wyróżnia się bluesowy "White trash circus'' przypominający trochę "Smokin' in the boys room''. Album zamyka niemal punkowy "Going out swinging'' z fajnym zwolnieniem w środkowej części.

Na uznanie zasługuje potężne,selektywne brzmienie, no i sama forma muzyków.

Pomimo braku hitów na miarę "Home sweet home'' czy też "Girls,girls,girls'' płyta na pewno zespołowi wstydu nie przyniesie. Całkiem udany powrót po latach. Warto posłuchać.